wtorek, 16 sierpnia 2016

Praca w McDonald's.

   "Dzień dobry, witam w restauracji McDonald's, proszę złożyć zamówienie."
Brzmi znajomo, prawda? Już czujesz zapach frytek, a pracownicy ubrani w swoje charakterystyczne stroje paradują po serwisie przygotowując twoje zamówienie, choć dopiero bierzesz oddech, by je złożyć. Czekasz tylko krótką chwilę i po chwili w twojej dłoni spoczywa już numerek. Stajesz w miejscu, które ta miła kasjerka nazwała strefą oczekiwań i grzecznie zastanawiasz się, czy będzie trzeba długo czek... Jest. Liczba, która była szara robi się nagle zielona i oto odbierasz czerwoną tacę suto zastawioną burgerami i słodkimi napojami. Nie mogło być lepiej, myślisz sobie. Pani, która podała ci zamówienie macha ci na pożegnanie, przyglądasz jej się, dziękujesz i odchodzisz. Siadasz, jesz, zazwyczaj zostawiając po sobie bałagan. Wstajesz, w końcu czas wrócić do domu! Wychodzisz najedzony zapominając o tym, że kiedykolwiek tu byłeś. No chyba, że jesteś pracownikiem Maca. Wtedy nigdy nie zapomnisz.

*

   Praca w McDonaldzie nie jest złą pracą. Nie jest to też praca marzeń. Jetem w McDonald's już trzy tygodnie w związku z czym postanowiłam opisać swoje wrażenia. Najważniejsze informacje są takie, że pracuje jako tzw. pracownik młodociany, ponieważ jestem niepełnoletnia. Zarabiam trochę ponad 9zł na godzinę (na rękę) i mogę dziennie być w restauracji wyłącznie siedem godzin. Każda minuta dłużej jest niedopuszczalna. No ale to tyle z suchych faktów. Zapraszam do przeczytania mojej historii o pierwszej pracy, którą w życiu podjęłam. 

   Nie poszłam do pracy dlatego, że koniecznie musiałam. Była to tylko moja decyzja, oparta o to, że wiele czasu wakacyjnego spędzam nudząc się i tak jest co roku. Za to zawsze brakuje mi pieniędzy na jakieś swoje wydatki, więc konkluzja była prosta. CV złożyłam w marcu, czyli z ogromnym wyprzedzeniem, ponieważ zwyczajowo robi się to dopiero w maju. Ja jednak jestem osobą, która lubi mieć wszystko w życiu poukładane i stąd ta szybka decyzja. Później okazało się, że kandydaci byli przyjmowani przez kolejność zgłoszeń i duża część osób zgłosiła się po prostu za późno i nie dostała pracy. W każdym razie jakoś w maju dostałam telefon, że mam się stawić na rozmowie kwalifikacyjnej a ja... Powiedziałam, że jednak nie chcę pracować! Miałam wtedy małe spięcie z moją przyjaciółką o pracę i krótko mówiąc złamałam umowę o tym, że spędzimy wakacje razem. Później jednak się pogodziłyśmy i doszłyśmy do słusznego wniosku, że to jest nasze życie i razem go nie przeżyjemy więc obie same musimy się zdecydować co chcemy robić. No więc zadzwoniłam do Maca jeszcze raz i zapytałam czy nadal mogą mnie zatrudnić. Kierowniczka nie robiła mi żadnego problemu, nawet gdy się dowiedziała, że nie będzie mnie nawet na rozmowie kwalifikacyjnej. Miałam w tym czasie zagraniczną wymianę i po prostu nie mogłam się stawić. Zaprosiła mnie, żebym odebrała dokumenty i zostałam zatrudniona. 

28 czerwca odbyło się obowiązkowe szkolenie. Tam zbierano wszystkie dokumenty od kandydatów na pracowników. Szybko okazało się, że żadna osoba, która nie ma kompletu nie może zostać zatrudniona. Na pomoc przyszła mi przyjaciółka, która dowiozła mi potrzebne papiery. Całość była już łatwa i przyjemna. Parę spraw dotyczących bezpieczeństwa żywności, szkolenie BHP i inne uwagi oraz nasz ekwipunek to właściwie wszystko, co się 28 czerwca działo. Ten dzień, około pięć godzin, które tam spędziliśmy, został nam w pełni opłacony. 

I oto po jakimś czasie, który spędziłam na wakacyjnym ludzie nadszedł czas na pracę, której długo wyczekiwałam. Cieszyłam się na swoje pierwsze płatne zajęcie i nie rozczarowałam się. Pierwszego dnia zostałam gruntowanie przeszkolona na stanowisku z deserami i tam też spędziłam trzy pierwsze dni. Gdy oswoiłam się z chaotycznym charakterem pracy zostałam też przydzielona do pracy na kasie oraz na tzw. serwisie, czyli strefie wydawania i pakowania zamówień. Pierwszy tydzień był stresujący, ale też najfajniejszy. Czułam się zadowolona, że coś robię, uczyłam się obsługiwać coraz to nowe stanowiska i cieszyłam się z pracy z ludźmi. Później, w drugim tygodniu entuzjam trochę opadł i zaczęłam dostrzegać wady. Wszechobecny zapach oleju, stres i wrzaski w godzinach szczytu oraz menadżerzy - czyli osoby, które mogą wszystko, choć powinny się strać najbardziej. 
Teraz, podczas trzeciego tygodnia mam wrażenie, że mam najbardziej spokojne i przemyślane odczucia. Wypiszę wam wady i zalety tej pracy, ponieważ kolejne opisywanie różnych moich przemyśleń zajęłoby bardzo dużo czasu i nie wiem, czy wszystkim chciałoby się to czytać. Wobec tego, gruntowanie wypunktuje swoje uwagi i obalę parę mitów na temat McDonalda. 

WADY I TO CO MI PRZESZKADZA 

1. Nazywanie McDonald restauracją na siłę. Naprawdę, przecież wszyscy wiedzą, że jedzenie jest odmrażane, chemiczne i niezdrowe a sam lokal to sieć fastfood a nie restauracja. 

2. Usilne "udomowianie" tego miejsca. Mam na myśli nazywanie klientów "gośćmi" i ciągle powtarzane motto "to nie od ciebie zależny jest gość. Ty jesteś zależna od niego" oraz jednocześnie oszczędzanie na wszystkim. Np. dzisiaj jakaś pani poprosiła mnie, bym zrobiła jej dużego loda, ponieważ ostatnio dostała bardzo mało a zapłaciła aż pięć złotych. Przekazałam to menadżerce; żeby tym razem produkt zadowolił klienta; która powiedziała, że pani dostanie takiego, jakiego powinna i tyle. Wszelkie normy są uznawane wtedy, gdy jest komuś wygodnie. 

3.  Mcdrive...
Nie ma gorszego stanowiska niż to. Nieliczni to lubią, ale ja na pewno nie. Dla mnie, noszenie słuchawki, przyjmowanie przez nią zamówień od osób, których nie słyszę i które mówią bardzo niewyraźnie jest niezwykle męczące. Nigdy nie umiem poprawnie nabić zamówienia, nie wspominając o tym ile razy zrobię to źle. Irytuje to mnie, klientów i menadżerki też, także staram się unikać Drive'a. 

4. Przerwy, które są ustalane przez kierowniczkę lub tego, kto prowadzi zmianę. Niestety przerwa nie jest nigdy w środku twojej pracy. Jak wspominałam ja dziennie bywam w McDonalds 7 godzin a zdarza się, że po dwóch godzinach idę już na przerwę. Wynika to z tego, że każdy musi iść choć raz na swój zasłużony odpoczynek, a kierownicy zmian ustalają to tak, by nie było w pracy za dużo osób na raz.

ZALETY! 

1. Umowa o pracę. Nie jestem zwolennikiem pracowania na czarno, a poza tym gdy się zachoruje można nadal dostawać 80% wypłaty jeśli ma się zwolnienie lekarskie. 

2. Wykaz prac lekkich- czyli takich, które mogą być wykonywane przez pracowników młodocianych. Nic, co robię nie jest ciężkie, ani zbytnio męczące. Nie mogę np. robić nic z gorącym olejem w frytownicy, wymieniać śmietników, wchodzić do chłodni bez kurtki oraz.... używać bitej śmietany! (jest pod ciśnieniem, ale tak między nami my młodociani i tak jej używamy...)

3. Zarobki. Wydają mi się przeciętne jak na pierwszą pracę, ale hej! 9zł na godzinę zarobione zupełnie legalnie nie jest takie złe. 

4. Godziny pracy. Tylko siedem godzin dziennie. To nie jest zbyt męcząca ilość, choć już po pięciu można poczuć zmęczenie w nogach. Mimo to, zawsze jest to optymalny i realny zakres, który nie zabija w człowieku chęci do życia. 

5. Elastyczny grafik. Gdy podpisywałam umowę o pracę obawiałam się, że nie zostanie mi nic z wakacji. Poprosiłam zatem, by zaczynać na rano chociażby w ostatnim tygodniu, by wtedy wykorzystać popołudnia. Ktoś wspaniałomyślnie wpisał mi, że mogę rano pracować cały miesiąc! Codziennie od siódmej do czternastej. Prawie jak szkoła. 

6. Żniki pracownicze. Tu trzeba uważać, ale generalnie większe kanapki kosztują w okolicy czterech złotych, zaś frytki, tosty i pomniejsze typu chessburgery kosztują dwa. Uważać oczywiście na swoją wagę. Napoje, w tym kawa z ekspresu są za darmo. 

7. Ogólna atmosfera. Jest po prostu przyjemnie i rzadko kiedy zdarzają się dni, gdy nie mam ochoty tam być. 

Jak widać, plusów jest więcej niż minusów. Na koniec swojej pracy być może napiszę jeszcze post uzupełniający, gdzie dodam to, o czym zapomniałam dzisiaj. Mam jednak nadzieję, że na razie zaspokoi to waszą ciekawość. :) 

środa, 3 sierpnia 2016

Dlaczego nie jesteś zorganizowana?

   Jest ranek. Świeci słońce, kwiaty kwitną a ptaki śpiewają. Na ulicy mały ruch - jakby cały świat chciał ci powiedzieć, że dziś wydarzy się coś pięknego. Wychodzisz z domu, umalowana i ubrana jak zwykle, z torbą na ramieniu. Idziesz na przystanek i tam czekasz na swój autobus. Jest! Wsiadasz, zachwycona, że przyjechał na czas i wtedy... zdajesz sobie z czegoś sprawę...
Zapomniałaś pracy domowej. Śniadania... i no cóż, słuchawek też.
   Jedziesz zastanawiając się co z tobą nie tak. Postanawiasz, że postarasz się o tym pamiętać następnym razem...
   Ale nigdy ci się nie udaje.



   W naszym zabieganym świecie, organizacja ma ogromne znaczenie. Nikt nie lubi się spóźniać, ciągle zapominać o wszystkim... To sprawia, że ludzie szybko tracą do nas zaufanie i nagle nie spotykają się z nami tak chętnie, jak kiedyś. Wbrew pozorom, istnieje kilka podstawowych powodów, w myśl których, cały czas jesteśmy niezorganizowane - choć byśmy mogły.

1. Nie zależy ci. 
To prosta i oczywista sprawa. Nie zapominasz rano się pomalować, ponieważ zależy ci, by wyglądać ładnie. Jednak oddanie pracy semestralnej, tylko niektórym sprawia satysfakcję i zajmuje specjalne miejsce w ich pamięci.

2. Czekasz, aż świat zrobi to za ciebie.
Wszyscy mówią o samo nagradzaniu. W poradnikach "jak być lepszą?", "moja organizacja" itp. często spotykam się z tym pomysłem. Jak dla mnie, zjedzenie kubła nutelli w nagrodę za to, że zapisałam coś na kartce jest słabe. Jest taka jedna rzecz, którą każdy powinien sobie uświadomić raz, a porządnie.
Nobody cares.
Naprawdę, nikogo nie obchodzi to, że musisz oddać CV. Przecież to nie inni chcą zarobić, a ty! Praca domowa? Szkoła, sprawdzian? Wszystkie jedynki idą na twoją kartę. To TWOJE życie! Jeśli ci dostatecznie nie zależy, zastanów się czy naprawdę jest to dla ciebie ważne. Powinno być, ponieważ doskonalenie siebie to inwestowanie w naszą przyszłość. Nie mówię tylko o nauce - przecież pasję, jeśli jest się zabieganym, też trzeba zaplanować. Na wszystko trzeba znaleźć czas.

*punkt pierwszy łączy się bardzo z drugim i dobrze ponieważ mamy tu wspólne pochodzenie problemu.

3. Masz złe metody! 
Naprawdę, trzeba wypróbować wszystko i znaleźć to, co ci najbardziej odpowiada. Nie słuchaj się rad znajomej - nawet moich! Zobacz kalendarze, sprawdź czy telefon ci pasuje, ponaklejaj kolorowe karteczki lub kładź rzeczy w dziwnych miejscach (ja np. kiedy wieczorem coś sobie przypomnę kładę na podłodze cokolwiek mam pod ręką, np. książkę, która leży blisko łóżka. Rano wstaję, widzę dziwię się, że to tam jest... i już wiem!)



Rada jest jedna. Jeśli chcesz być zorganizowana uświadom sobie, że tylko od ciebie zależy to, czy będziesz... i masa innych rzeczy też :)
A wyżej mój kalendarz na nadchodzący rok szkolny. Mi zależy! A tobie?

czwartek, 28 lipca 2016

Co to jest za blog?

   Uwaga! Jeśli nie interesuje cię moja osoba, a sama tematyka bloga przejdź proszę na sam koniec notki i tam zapoznaj się z akapitem "A więc o czym w końcu ten blog?"
(...bo obawiam się, że wstęp jest trochę za długi)



   28 lipca 2016r. Siedzę w pokoju i choć jest dopiero połowa wakacji, to moje myśli biegną w kierunku tego, co czeka mnie w czwartek 1 września. Wiem dobrze, że w chwili kiedy przekroczę próg szkoły, bezpowrotnie zacznę swoją przygodę w drugiej klasie liceum, gdzie po raz pierwszy odkąd zaczęłam naukę opartą o nasz system nauczania, będę mogła skupić się na przedmiotach, które sobie sama wybrałam. Powiedzmy sobie szczerze - wiele osób narzeka na to, że trzeba za szybko stawać się dorosłym i dokonywać tego ważnego wyboru jakim jest obranie swojej ścieżki kariery. Wybór profilowanego liceum lub technikum w znacznej mierze wpłynie na nasze życie, choć przecież tak wielu z nas, stara się spychać ten fakt w niepamięć. Ile to razy rozmawiam ze swoimi znajomymi, którzy wydają się być zupełnie zagubieni. Nie ma jednak na czym się zastanawiać. Jestem jedną z tych osób, które profil wybrały całkowicie przypadkowo i muszę powiedzieć, że jestem zachwycona.
   Jak się domyślacie po nazwie bloga, znalazłam się w klasie biol-chem. Do dziś ciężko mi wytłumaczyć dlaczego akurat tam, jednak jak już mówiłam, bardzo mi się podoba. U mnie w szkole podstawę programową przerobiliśmy w pierwszym semestrze i od razu zaczęliśmy rozszerzenia. Miałam więc już do czynienia z "prawdziwą" chemią i biologią.
  Jestem osobą dość zorganizowaną, dlatego szybko pojawiła się w mojej głowie duża kolorowa tabliczka z migającym napisem "matura". Nie jest to jednak przejaw stresu - ja po prostu lubię być zawsze dobrze przygotowana. Lubię czytać o sposobach na szybką naukę i urozmaicać sobie ten obowiązek. W związku z tym, stąd pomysł na tego bloga.

A więc o czym w końcu ten blog? 

   To proste. Mój blog będzie zbiorem notek o tematyce biologiczni-chemicznej. Będę je tworzyć regularnie, w miarę przerabiania poszczególnego materiału na lekcjach, aby wam nie podać żadnych błędnych informacji. Postaram się w łatwy i przystępny sposób opisać materiał jaki musicie opanować. Będę używać normalnego, prostego słownictwa oraz fachowych określeń, poprawnych i zgodnych z podstawą programową. To coś jak internetowy poradnik dotyczący poszczególnych działów. To nie jest żadna inicjatywa oparta o promocję jakichkolwiek książek, ani nic w tym rodzaju. Będę to robić głównie dla siebie, ponieważ uważam, że nic tak nie pomaga przyswoić materiału jak skompletowanie porządnych notatek i wytłumaczenie komuś całego zakresu. Kiedy chcesz coś wyjaśnić - najpierw musisz to zrozumieć. To zaś, jest absolutnym kluczem do sukcesu.
Oprócz zagadnień typowo naukowych na blogu pojawią się również:

- posty o tematyce organizacyjnej
- seria back to school
- wpisy tematyczne
   Dajcie znać, czy jesteście zainteresowani!